wtorek, 30 lipca 2013

śliwkowe paznokcie

Już kiedyś wspominałam, że na lato, kiedy stopy są w zasadzie cały czas odsłonięte, Shellac jest dla mnie niezastąpionym produktem. Mam święty spokój od pedicure do pedicure. A ja święty spokój mieć lubię.

Obecnie obnoszę się z Rock Royalty- ciemnym, głębokim fioletem.










Próbowałyście hybryd? Czy wolicie normalne lakiery na paznokciach u stóp? A może Jesteście zwolenniczkami akrylu lub klasycznego żelu? Ciekawa jestem;)

niedziela, 28 lipca 2013

Mgiełki do ciała

Latem perfumy zamieniam na lekkie mgiełki. A to dlatego, że są ...lekkie właśnie. Mogę ich używać  kiedy mi się chce, i ile mi się żywnie podoba, nie narażając nikogo na ból głowy.  Zwykle spryskuję się nimi od stóp do głów kilka razy w ciągu dnia. Doskonale orzeźwiają i schładzają ciało w czasie upałów, więc na tę porę roku są zupełnie w sam raz.
Oczywiście nie są tak trwałe jak perfumy, ale zapach długo utrzymuje się na skórze i subtelnie ożywa, kiedy ciało się  rozgrzewa.
W moim posiadaniu są obecnie cztery, wiec chyba jasnym jest, że jestem ich ogromną zwolenniczką.



Używam ich, jak na prawdziwą kobietę przystało, w zależności od humoru. Nie ukrywam jednak, że najbardziej upodobałam sobie Happy Mist z Rituals


Złożyło się na to kilka rzeczy, ale najważniejszą z nich jest znikoma ilość alkoholu w składzie, choć producent mówi co innego. Ja tam jednak coś znalazłam. Stoi on jednak na bardzo dalekim miejscu i pełni funkcję jedynie konserwantu, bo cały produkt został stworzony na bazie wody. To sprawia, że mogę używać jej nawet w słońcu, bez obaw o przebarwienia.
W składzie znajdziemy olej rycynowy i ze skórki mandarynki oraz ekstrakt z owoców yuzu (?). Zapach ma obłędny- mandarynkowy, ale z gorzką nutą, przez co staje się bardziej pikantny
Stosując tą mgiełkę mam wrażenie, że lekko, jeśli nie nawilża, to natłuszcza skórę. Przez to jest miła w dotyku przez cały dzień.

Opakowanie to szklana, prosta i niewielka butelka, która mieści 50 ml produktu. Bardzo poręczna, w sam raz do torebki.


Moroccan Rose z The Body Shop.



Nie podejrzewałabym siebie o taki wybór, bo za aromatem róży nie przepadam, ale ten ma w sobie takie "coś", że zdecydowanie musiałam go mieć. Ma niezwykle świeży, intrygujący zapach. Świetnie chłodzi skórę i pobudza nie tylko ciało.
Skład kosmetyku, niestety opiera się na alkoholu, który jest umieszczony na pierwszym miejscu. Reszta nie jest zła, ale z dobrodziejstw natury znajdziemy tylko olejek z płatków róży, który jest na szarym końcu. Faktem jest brak PEGów i parabenów.

Produkt o pojemności 100ml zapakowano do małej, plastikowej butelki. Zmieści się nawet w kopertówce.


Avon Naturals Body, Pomegranate & Mango Body Mist


Bardzo przyjemny produkt o słodkawym, owocowym, ale nie mdłym, zapachu. Podejrzewam, że znany jest Wam bardzo dobrze, bo to jeden z kultowych kosmetyków Avon'u.
Kiedy przyjrzałam się składowi, oniemiałam. Zero PEGów, zero parabenów, przynajmniej tych mi znanych. Mgiełka wypakowana jest ekstraktami z granatu, mango, miodlii indyjskiej, winorośli a także słonecznika. Już pominę milczeniem fakt, że opiera się na alkoholu. Wybaczam, bo to naprawdę dobry produkt. Fajnie odświeża i delikatnie chłodzi. Wybór zapachów jest dość spory, więc każda znajdzie coś dla siebie. No i cena. Tani jest.

Opakowanie to plastikowa butelka o pojemności 125ml.

Hello Darling Victoria Secret


Zapach kojarzy mi się z gumą balonową "Donald" zmieszaną z owocami i kwiatami. I może nie koniecznie z mandarynką, pachnie jednak do zjedzenia. Jest typowo letni, ale nie można przejść obok niego obojętnie. A przynajmniej panowie nie mogą;)
Efekty jakie daje są takie same, jak w przypadku innych, znacznie tańszych mgiełek. I trochę się dziwię o co tyle hałasu, bo ani trwałości nie ma lepszej, ani jakoś spektakularnie nie nawilża, czy chłodzi, a skład pozostawia wiele do życzenia. Są i PEGi i parabeny. Nie wspomnę o alkoholu. Owszem, zawiera ekstrakty z aloesu i rumianku, ale nie zajmują one pierwszych miejsc na etykiecie.
Myślałam, że za reklamą i niebywałą popularnością firmy kryje się coś więcej. Ja nie widzę żadnej różnicy pomiędzy nią, a np.tą z Avon'u czy TBS.

Pojemność ma ogromną, bo aż 250ml, co tłumaczy cenę 15,50e. Przez to też butelka, w której jest zamknięty, jest dość ciężka i wielka, więc nie lubię jej ze sobą nosić.


Żadna z tych mgiełek nie podrażniła, nie wysuszyła, jednym słowem- nie wpłynęła zle na moją skórę. Żadna też nie jest przesadnie trwała, ale to nie perfumy, ani nawet nie wody perfumowane, więc naiwnością byłoby takie oczekiwanie. Dlatego używam ich co najmniej dwukrotnie w ciągu dnia.
Wszystkie co do jednej spełniają swoje zadanie i wszystkie je lubię. Do jednych wrócę, inne sobie daruję. Dla mnie to doskonałe rozwiązanie na lato.

Żyjecie tam? U nas, na szczęście, trochę się ochłodziło i nawet popadało.
Omiatam Was zimnym wzrokiem w celu orzezwienia;) Do widzenia;)



czwartek, 25 lipca 2013

Golden Rose

Pierwszy mój lakier z tej firmy i, po bliższych oględzinach, z całą pewnością, nie ostatni. Świetna konsystencja, łatwa aplikacja, znakomita trwałość, a do tego niska cena- czego chcieć więcej? Chyba tylko tego, aby był dostępny w Holandii, bo oczywiście nie jest. Normalka.
Kolor, według mnie koralowy, bardzo ładnie prezentuje się zarówno na dłoniach, jak i na stopach. To znaczy na paznokciach tamże;) Pięknie współgra z opalenizną.
Golden Rose Paris 95. Tadam.


Na dziś tyle ze mnie;) bo jest tak gorąco, że nawet skakanie po kanałach urasta do wyczynowego sportu.

:) pa.

wtorek, 23 lipca 2013

Jeśli macie ochotę...

... wypróbować na własnej skórze, kosmetyki prosto z Grecji- to zapraszam.
Wiem, że to nie Mythos czy Korres, ale wcale nie są gorsze. Zresztą same będziecie mogły porównać. I, mam nadzieję, się wypowiedzieć;)


Do mazideł dorzucam słoiczek tymiankowego miodu. Jest pyszny;)

Wystarczy być obserwatorem bloga i w komentarzu- pod tym postem zostawić- swój nick oraz e-mail.
2 sierpnia dam Wam znać, do kogo uśmiechnęło się szczęście;)

Ściskam;)

niedziela, 21 lipca 2013

Greckie zakupy i inne nowości

Nie będzie tego dużo, bo nie mogłam sobie poszaleć tak jakbym chciała. Tuż przed wyjazdem przyszła do mnie znienawidzona i postrach siejąca wśród wszystkich mieszkańców Holandii, niebieska koperta. Te z Was, które tu mieszkają wiedzą o co chodzi i czym to pachnie. Pozostałym wyjaśniam, że urząd podatkowy wyciągnął łapę, no i trzeba było płacić. I płakać. Oni zawsze mają wyczucie czasu....
Ale coś tam przywiozłam i się pochwalę;)


- peeling pod prysznic
- masło do ciała, doskonale mi zresztą znane i lubiane


Naturalne kosmetyki na bazie oliwy z oliwek firmy
Aphrodite
- masło do ciała
- krem do rąk
oraz Olive'secret
- peeling do twarzy


I mydła, wszak jestem ogromną ich miłośnicznką. Naturalne, z oliwą z oliwek w składzie
- aloesowe firmy Malama
- kostka do twarzy Mythos
- oliwkowo- lawendowe Aphrodite


Na koniec lakier do paznokci w pięknym, koralowym kolorze. Żałuję, że wzięłam tylko jeden, ale z tego co wiem, można dostać je w Polsce. Do nadrobienia;)

Mydła lawendowego, masła z mango i kremu do rąk zaczęłam już używać i są świetne. Na ich szczęście;)

Zapytacie może a gdzie Korres? Otóż Korres'a mamy w Holandii, więc wolałam przywieźć coś, czego nie jestem w stanie tu kupić. Może gdyby był tańszy, to bym w coś tam się zaopatrzyła, ale cena jest dokładnie taka sama. Wybór też, więc nie widziałam sensu.Wolałam na to konto przywieźć winko;)

Wszystko co kupiłam zostało wyprodukowane w Grecji, a Olive'Secret pochodzi z Krety, także lojalnie wsparłam ich upadającą gospodarkę.
Akurat te kosmetyki są dość popularne i niektóre z nich można dostać w supermarketach i na bazarowych straganach. Oczywiście nie polecam tego rozwiązania, bo cholera wie ile czasu one tam stoją. Swoje nabyłam w aptece, więc mam pewność, że są świeże.
I jeszcze jedno: jeśli któraś z Was wybiera się na Kretę i będzie lądować w Hanii, niech nie nastawia się na szalone zakupy w strefie bezcłowej. Jest dość mała, i nie ma wielkiego wyboru- kilka standardowych marek i Victoria Secret.


Reszta nowości, już z Holandii


Ostatnio bardzo ciągnie mnie w stronę Rituals'a ;)


O tych produktach już kiedyś wspominałam. Miałam je w wersji testowej i wiedziałam, że wcześniej czy później kupię sobie większe opakowania. Wyszło później, ale są.


Szampon dla brunetek- o wiele lepszy, niż jego klasyczna wersja. Dla brunetek oczywiście;)
I cudownie aksamitna pianka do mycia twarzy. Wyśmienita wprost.


Dwa korektory 02, 03 już zmacane, co widać- na razie nie wiem co o nich myśleć. Dam znać za jakiś czas.

Mówiłam, że nie będzie tego dużo. Byłam bardzo grzeczna w ostatnim czasie. Hmmmmm czy przypadkiem nie należy mi się nagroda??? ;)


Pozdrawiam z tropikalnej Holandii- mamy 33 stopnie- w życiu nie myślałam, że będę tęsknić za deszczem;)


sobota, 20 lipca 2013

Ulubione kosmetyki na lato

I w dodatku sprawdzone w 35 stopniowym upale i pełnym słońcu. Na lądzie i wodzie. Jednym słowem testowane w dość ekstremalnych warunkach. Spisały się znakomicie, więc nie pozostaje mi nic innego, jak uprzejmie Wam donieść o ich skuteczności.


Oczywiście wzięłam tego trochę więcej, a to są najlepsi z najlepszych.

Do tej pory z wakacji wracałam z jedną, wielką makabrą na twarzy. Na pierwszy rzut oka wyglądałam jak pizza z salami. Cera była podrażniona, zapchana, z zaskórnikami i podskórnymi wypryskami. Była, bo w tym roku nie mam jej nic do zarzucenia.
Także, chylę czoła przed tymi produktami:


- woda termalna Uriage- ten produkt to megahit. Znam bardzo dobrze i Avene i La Roche Posay, ale żadna z nich nie dorasta Uriage do pięt. Jest wielofunkcyjna- używałam jej zamiast toniku, spryskiwałam się w celu odświeżenia, ochłodzenia i po opalaniu. Po prostu w oczach łagodziła skórę. Stosowałam ją też na podrażnioną skórę mego Męża, który to rzucił słońcu wyzwanie, ale podstępnie został usmażony. Myślę, ba! mam pewność, że właśnie dzięki niej nie zlazła mu cała skóra. Fajne jest w niej jeszcze to, że nie wymaga osuszania jak inne.



- filtr Vichy 50 spf dry touch- genialny kosmetyk, który naprawdę matuje i świetnie chroni. Przy tym ślicznie pachnie, nie bieli i nie przyczynia się do powstawania zaskórników, ani innych tego typu niespodzianek. Będzie recenzja, bo z całą pewnością na nią zasługuje.

- olejek lawendowy- nie cierpię zapachu lawendy, ale nic nie poradzę na to, że bardzo dobrze służy mojej cerze. Działa antyseptycznie, oczyszczająco i regenerująco, szczególnie po oparzeniach, więc ideał po opalaniu. Stosowałam 2-4 krople zmieszane z kremem, na noc. Trzymał moją buzię w ryzach i nawet jak coś chciało wyjść na światło dzienne, dzielnie się temu przeciwstawiał.

- serum Auriga flavo C- o którym pisałam tutaj i swoją opinię o tym produkcie podtrzymuję. Używam go na dzień pod filtr i dodam, że właśnie zaczęłam 3 buteleczkę.


-Mizon żel ślimakowy- bardzo dobrze nawilża, regeneruje, pomaga walczyć z przebarwieniami i niedoskonałościami. Uwielbiam go. Poważnie przyczynił się do redukcji plam posłonecznych i poprawy nawilżenia. Nakładam go wieczorem jako ostatni etap pielęgnacji, czyli po kremie.

- Lioele- Waterdrop Sleeping Pack- to świetnie nawilżająca i kojąca maseczka na noc. Stosuję ją 3 razy w tygodniu na krem, lub wtedy kiedy moja twarz potrzebuje solidnej dawki nawilżenia. Geniusz.

- ostatni już, ale wcale nie mniej ważny ulubieniec, to nic innego jak czarne mydło, tym razem francuskiej marki Kae. Produkt zawiera olejek eukaliptusowy, przez co traci swój charakterystyczny zapach i działa trochę jak inhalacja. O savon noir już pisałam, więc nie będę się powtarzać. Jeśli ktoś ma ochotę dowiedzieć się więcej, zapraszam tutaj.

Hity do ciała, których jest zdecydowanie mniej


- wulkaniczny peeling do ciała z Rituals- dobry produkt, robi to, co ma robić, przyjemnie, ale męsko pachnie. Jednak najbardziej lubię go za to, że delikatnie, lecz odczuwalnie chłodzi ciało. Używając go wiosną, przyznam szczerze, trochę marzłam, ale teraz, latem, przynosi cudowne orzeźwienie. Prysznic z tym kosmetykiem to prawdziwa przyjemność.

- kulka Vichy- to najlepszy antyperspirant jaki znam. Wszystkie rexony, niwejki i davy mogą się schować. Jest niezwykle skuteczny, wydajny, nie podrażnia i świeżo pachnie. Nigdy mnie nie zawiódł, uwielbiam go i już

- kolejny produkt Rituals, tym razem coś pod prysznic, a mianowicie olejek myjący. Bardzo dobrze zmywał filtry i olejki. A to było dla mnie sprawą priorytetową, gdyż skóra moich pleców nie przepada ani za słońcem ani za filtrami i mści się za to w paskudny sposób. W tym roku nie miała szans- pozostała gładka, nawilżona, pięknie pachnąca cytrusami. Olejek miał wzmacniać opaleniznę, ale jakoś tego nie zauważyłam, zresztą nie zależało mi na tym jakoś specjalnie. Produkt ma niestety jedną wadę- jest gorzki w smaku. Odkrycia dokonał Mąż, nie pytajcie jak;)

- oliwka Hipp- tego produktu przedstawiać nie trzeba. Nie wiem które to moje opakowanie. Kocham miłością stałą i ślepą. Świetnie nawilża, koi i uelastycznia skórę. Przyjemnie, delikatnie pachnie i jest wydajny. Mój faworyt od ładnych paru lat. Stosuję ją również zamiast pianki do golenia i bardzo polecam tę metodę, jest genialna.

I ostatnie produkty, które, po długich namysłach postanowiłam umieścić pod wspólną, wdzięczną nazwą-
upiększacze


- rozświetlający suchy olejek Nuxe- bez niego nie ma lansu- noga nie wygląda tak ponętnie, dekolt jakiś płaski, a i ramiona bez wyrazu;) Nie dziwię się wcale, że jest tak pożądanym produktem, bo naprawdę robi magię. Ciało nabiera apetycznego i szalenie eleganckiego blasku. Drobinki są drobniutkie, że praktycznie tworzą delikatnie mieniącą się taflę. Jest bardzo subtelny, ale zauważalny. Sprawia, że ciało nabiera " tego czegoś".
Ładnie pachnie i do tego jeszcze skutecznie pielęgnuje skórę, bo ma baaaardzo przyzwoity skład. Nakładam go nie tylko na ciało, ale czasem odrobinę wcieram też we włosy- efekt jest powalający.

- mgiełka do ciała Rituals- latem często rezygnuję z perfum na rzecz mgiełek właśnie, i spryskuję się nimi prawie cała. Ta tutaj jest o tyle świetna, że nie zawiera alkoholu w składzie. Mogę więc, używać jej w słońcu bez obaw o powstanie przebarwień. Oprócz tego pachnie, tak jak i olejek pod prysznic, cytrusami. I, wbrew pozorom, jest dość trwała.

- nie wyobrażam sobie, abym latem mogła nosić inny tusz, niż wodoodporny. Tym razem padło na KIKO. No i muszę powiedzieć, że stanął na wysokości zadania, choć się tego po nim nie spodziewałam. Otóż, ten produkt to beton. Tak wodoodpornej maskary w życiu nie miałam, a musicie wiedzieć, że używam tylko takich. Przeżył kąpiele basenowe i morskie. Pot, kurz i łzy też były mu nie straszne. On trwał niezłomnie na mych rzęsach aż do wieczornego demakijażu. Jednym słowem świetny produkt. Przyszłe Panny Młode- to może być coś dla Was;)

Tak wygląda lista moich letnich bestselerów. Jakie są Wasze ulubione produkty na lato? Podzielcie się;)

Niedzieli pełnej relaksu Wam życzę

wtorek, 16 lipca 2013

Mister Green

Znacie CND? Jeśli słyszałyście o Shellac'u to znaczy, że wiecie o co chodzi. To ten sam producent. Firma w swojej ofercie, oprócz wspomnianej wcześniej hybrydy, ma również lakiery do paznokci,  produkty pielęgnacyjne i akcesoria pomocne przy pedicure i manicure. Jeśli któraś z Was szczególną wagę przywiązuje do wyglądu swoich stóp czy dłoni, powinna zainteresować się propozycjami CND.

Dziś jednak nie będę pisać o kosmetykach. Pokażę Wam za to lakier tej firmy. I troszkę o nim opowiem.
 

Długo szukałam takiej zieleni- nasyconej, żywej, ale nieneonowej.



Lakier ma standardowy pędzelek, którym bardzo wygodnie się go aplikuje.


Konsystencji też nie mam nic do zarzucenia- dla mnie jest idealna, łatwo się nakłada, nie smuży, nie jest ani za gęsta, ani za rzadka. Mogę ją w zasadzie porównać do Essie. Zresztą trwałość też ma podobną- na moich paznokciach wytrzymuje bez odprysków 4-5 dni, więc moim zdaniem baaaardzo przyzwoicie.


Uważam, że jest to jeden z lepszych lakierów w mojej kolekcji. Jest porównywalny z, kultowym już, Essie, ale znacznie tańszy (Essie- 10,50e; CND 7,20e). Oczywiście w Holandii mogę go dostać jedynie przez internet. A szkoda, bo myślę, że częściej lądowałby w koszyku.
Nie wiem jak rzecz ma się w Polsce, lecz są wakacje, podróżujecie po świecie, więc może rzuci się Wam gdzieś w oczy. Zwróćcie na niego uwagę, nie przechodźcie obojętnie, gdyż w pełni zasługuję na atencję;)

Pozdrawiam ciepło;)

sobota, 13 lipca 2013

.....i po wakacjach- czyli Kreta subiektywnie

Ależ ja się za Wami stęskniłam!!! Cieszę się, że już jestem. Może nie za bardzo zwarta, ale na pewno gotowa. Na dobry początek, po tak długiej nieobecności, spieszę z wakacyjną relacją, zabijając Was zdjęciami. A że, jest tego trochę, dołączam gorący grecki hit. Wiem, że nie każda z Was go zdzierży, ale uwierzcie na słowo, ten jest naprawdę niezły;)


Wyobrażacie sobie, że Grecy nie słuchają chyba żadnej innej muzyki niż ich własna? Ale żeby to było jeszcze coś na czasie, to pół biedy. Zapomnijcie. Radio serwuje takie zawodzenia pogrzebowe, że nawet największy optymista świata, wcześniej czy później zalicza dół. Na jakieś 30 stacji radiowych znalazłam jedną, JEDNĄ!, która grała angielskojęzyczne hity z lat 80-tych, a i tak zanikała. Tak więc muzyce greckiej, na dłuuugi czas, mówię stanowcze NIE.

Wakacje spędzaliśmy na zachodniej części wyspy. Naszym domem w tym czasie było Maleme, położone w odległości 15 km od Chanii, stanowiące znakomitą bazę wypadową.
W internecie opisywane jest jako ciche i spokojne, ale to mało powiedziane. Moje De Lier to przy nim metropolia. W Maleme nie działo się nic. Absolutnie nic. I tylko żal mi było tych wszystkich Rosjanek wystrojonych jak na bal, w niebotycznych obcasach, cekinach, miniówkach, mejkapach bo miejsca na lans niestety, brakowało.
Jednak nam to nie przeszkadzało, no może troszkę na początku, bo naprawdę nie było dokąd pójść, a ile razy można oglądać zachód słońca na ławce i robić rundkę wokół hotelu. Wynajęliśmy więc, najpierw skuter, a potem auto.
Czas, zatem, na zdjęcia





























Mam nadzieję, że choć troszkę przybliżyłam Wam klimat Krety i nastrój jaki mi towarzyszył. Jeśli ktoś ma ochotę na więcej zapraszam tutaj


A Wy, moje Drogie, co tam porabiacie w wakacje?

Pozdrawiam ciepło ;) Dobrej pogody życzę.
Marta