czwartek, 24 stycznia 2013

Coś niecoś z wyprzedaży

 Dostałam kategoryczny zakaz chodzenia po sklepach. Ale o internecie nikt mi nic nie wspominał, co też niecnie wykorzystałam;)

parka Only 50% off






  
top Only 35% off  


bluzka Only 50% off    







snood Pieces 50% off
Kurtka H&M 50% off
sukienka H&M z działu dziecięcego 70% off

i moja miłość: buty, Melissa 35% off i Omoda 50% off
To wszystko. Wiem, że to niewiele w porównaniu do niektórych z Was, ale jak mówi staropolskie przysłowie "Lepszy rydz niż nic" ;):) W każdym razie moja mania posiadania została zaspokojona. Częściowo. Ciekawe tylko na jak długo, przecież ja nie mam co na siebie włożyć;)

czwartek, 17 stycznia 2013

Świeczki Janki

czyli Yankee Candle - obiekt pożądania tysięcy, wpadły w końcu i w moje łapska. Nieprzypadkowo, ale z pełną premedytacją.


Ciężko kupić zapach przez internet,  a opisy w stylu "poczuj wciągające piękno" albo "zobacz jak pachnie bezpieczeństwo" jakoś mało mi mówią i słabo przekonują, więc podczas wyboru kierowałam się kolorami.
Dodam, że moimi ulubionymi. I dobrze wyszło.


Zapachy są różne: od słodkich po świeże, ale wszystkie mi się podobają. 
Podczas pierwszych godzin palenia są bardzo intensywne, niektóre aż za bardzo. Stopniowo jednak tracą na mocy, aby w końcu przestać pachnieć. I wtedy je wymieniam.
Producent mówi, że jedną tartinkę eksploatuje się ok 8 h, ja robię to znacznie dłużej- około 18, 20h (4-5 dni palenia po 4-5h).


Lubię jak w domu pachnie, szczególnie zimą, kiedy otwarcie na dłużej okna równa się zamarznięciu. Te cudeńka w pełni zaspokajają moje zapachowe zachcianki i jest ich przeogromny wybór, więc się nie znudzę zbyt szybko. Do tego zrobione są z najwyższej jakości parafiny i olejków eterycznych.


Kiedyś pisałam Wam o listkach i mogę stwierdzić, że oba produkty są do siebie bardzo podobne, zarówno jeśli chodzi o komponenty w nich zawarte, jak i użytkowanie. Listki może nie są aż tak intensywne i mają mniej skomplikowane aromaty.
Uwielbiam oba produkty, ale Yankee Candle na razie królują w moim kominku.

A Wy czym umilacie sobie długie zimowe wieczory?


wtorek, 15 stycznia 2013

Krem pod oczy z Floslek

Chyba w życiu nie używałam tak długo jednego kremu. 7 miesięcy, dacie wiarę? Zdążyłam się nim potwornie znudzić i z całą pewnością nieprędko do niego wrócę, jesli w ogóle.


Producent zaserwował nam megapojemność- bo aż 30 ml; i megawydajność- mała kropka wystarczy na wmasowanie go w dolne i górne powieki. Krem zapakowany jest do zwykłej, miękkiej tubki i na początku nie ma problemu z jego wydobyciem. Problem zaczyna się pod koniec użytkowania- trzeba pukać, stukać, potrząsać zamaszyście i wreszcie rozciąć, aby wydobyć jego resztki. A te wcale resztkami nie są, bo można wygrzebać ich jeszcze na jakiś tydzień. Krem stoi rozcięty, dostaje się do niego powietrze i jełczeje- ja tego nie lubię, bo to nieekonomiczne i niehigieniczne. Zdecydowanie wolę słoiczki.


Produkt polecany jest do skóry wrażliwej, mało elastycznej, skłonnej do zmarszczek, cieni i worków.
W składzie :
-olej z dzikiej róży, wyciąg z algi morskiej (1,5%), które maja za zadanie nawilżać, łagodzić, regenerować, wspomagać syntezę kolagenu
-witamina E- 1% głęboko nawilża, natłuszcza, zwalcza wolne rodniki
-ekstrakt ze świetlika- 1%- wykazuje działanie wygładzające i kojące, redukuje zasinienia
-osmopur- 1%- aktywny kompleks roślinny, który przywraca i utrzymuje optymalny poziom nawilżenia i wzmacnia funkcje ochronne skóry.
Oprócz tego gliceryna, parafina, rózne PEG'i , alkohol i cała masa innych nieludzko brzmiących nazw. Ale parabenów nie zawiera ;) Ha!
Producent zaleca nakładać go dwa razy dziennie i obiecuje, że systematyczne stosowanie wyraznie poprawi wygląd skóry.
Czy aby na pewno wyraznie?
Od kremu pod oczy wymagam naprawdę dużo- skóra pod oczami to mój newralgiczny obszar i poświęcam mu wiele uwagi, chyba najwięcej z całego ciała. Do jego zakupu skusiła mnie Pani w aptece i dobre recenzje.
Krem sam w sobie nie jest zły, ale szału  nie robi. Dobrze nawilża i, faktycznie, po dłuższym stosowaniu zmniejsza trochę worki. Świetnie spisuje się pod makijażem, nie waży się, nie roluje.
Ma fajną, kremową konsystencję, łatwo się nakłada, szybko wchłania i pozostawia lekko tłustą warstewkę, którą  uwielbiam.



Nie zauważyłam natomiast rozjasnienia cieni, minimalnej choćby, redukcji zmarszczek (nie posiadam ich wprawdzie wiele, ale w pewnym, ekhm..., wieku trudno ich uniknąć). Skóra pod oczami nie uległa jakieś spektakularnej poprawie, nie było efektu jak w przypadku Shiseido. Wiem, że Floslek był z 50 razy tańszy, ale co z tego? Przecież tanie wcale nie miało znaczyć złe. I złe nie jest, jedynie przeciętne, albo po prostu nie dla mnie. Myślę, że w przypadku młodszej , mniej wymagającej skóry- powiedzmy 25-28 letniej- będzie ideałem.
Pozdrawiam.

Zobaczcie co się stało.
Zmasowany atak zimy i  tu zaskoczył drogowców;)




I to już naprawdę koniec:)
Buziaki.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Czas na Kingę Rusin

O tej Pani słyszał zapewne każdy, więc nie ma co się rozwodzić nad historią Jej życia. Ja osobiście Ją cenię, szanuję i podziwiam, bo lekko nie miała. Pomino tego, osiągnęła niebywały sukces. I to nie tylko w mediach.
Wiecie na pewno, że równie dobrze radzi sobie w świecie kosmetyków. Wraz ze swoją przyjaciółką założyła firmę "Pat&Rub", która tworzy kosmetyki naturalne, bez parabenów, sztucznych barwników, PEG'ów i im podobnych. Receptury oparte są na certyfikowanych i ekologicznych składnikach pochodzących z kontrolowanych upraw.  Możecie zajrzeć na stronę http://www.patandrub.pl/ jeśli chcecie dowiedzieć się więcej.
Ciekawość mnie zżerała i w końcu sobie coś wybrałam. Ceny do najniższych nie należą, więc kupiłam dwa, w zasadzie najtańsze, produkty. Na próbę.



Oba produkty zamówiłam na www.merlin.pl. Krem do stóp kosztował 39zł, olejek natomiast 59zł. Dużo? Nie za tę jakość!
Kosmetyki są świetne. Mają porządne opakowania (olejek szklane), konkretne pompki, dzięki którym można wycisnąć tyle produktu, ile trzeba, a przyjemna szata graficzna sprawia, że ładnie prezentują się na półce;). Wyglądają po prostu ekskluzywnie (mój snobizm nie zna granic).

 Na pierwszy ogień- balsam do stóp.


Trafił w moje posiadanie ze względu na swoje rozgrzewające właściwości. Jako że zimą zawsze mam zimne stopy, lubię tego typu produkty. Muszę powiedzieć, że podchodziłam do niego z pewną taką... nieśmiałością. Używałam już podobnych kosmetyków, ale zawsze mnie rozczarowywały- albo nic nie robiły, albo grzały okrutnie przez 20 sekund  i tyle.
Ten tutaj zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Nie dość, że porządnie nawilża i zmiękcza (masło shea, olej avocado, jojoba, wit A, E i mocznik) to naprawdę rozgrzewa. Nie jest to natarczywe uczucie, tylko takie błogie ciepełko, które utrzymuje się na tyle długo, że jest w stanie "ogrzać" zimne nóżki. Sprawcami tego efektu są olejki: imbiru, gozdzika, cynamonu i szałwi. Oprócz tego, balsam ma w składzie ekstrakt z rozmarynu, który działa antyseptycznie, oraz działajacy przeciwzapalnie destylat z zielonej herbaty.
Produkt ma bardzo przyjemny, powiedziałabym świąteczny, zapach. To chyba przez cynamon i gozdziki.  Bardzo szybka się wchłania nie pozostawiając tłustej warstwy, i jest wydajny- pół pompki wystarcza na posmarowanie obu stóp.


 Drugim kosmetykiem, który sobie zafundowałam, jest rewitalizujący olejek do ciała, czyli coś co Marta lubi najbardziej.


Skład olejku jest przebogaty. Znajdziemy tu 
-olej żurawinowy- nawilża, zwalcza wolne rodniki, regeneruje
-olejek cytrynowy- poprawia wygląd skóry, reguluje
-olej z oliwek- wygładza i koi
-olej babassu- uelastycznia, nawilża
-olej jojoba- wzmacnia, ujędrnia
-wit. E- wygładza, nawilża, ujędrnia, odmładza


Jednym słowem, produkt zawiera wszystko to, co jest obecnie potrzebne mojej skórze.
Nakładam go na lekko osuszoną skórę i wchłania się momentalnie, nie pozostawiając tłustej warstwy.  Skóra jest dobrze nawilżona, miękka i gładka, a po peelingu  efekt ten się potęguje. Zauważyłam jeszcze jedną bardzo pozytywną rzecz: jak się nawciągam czekolady bezmyślnie, na bokach ud pojawiają mi się takie małe, czerwone kropeczki i ten olejek doskonale sobie z nimi radzi. Nie muszę już mazać się Sudocream'em. Myślę, że to dzięki olejkowi cytrynowemu i chwała mu za to, że jest w składzie.



Olejek pachnie bardzo cytrusowo, dość intensywnie, ale orzezwiajaco. Myślę, że zwolenniczki delikatnych zapachów nie będą zachwycone. Mi nie przeszkadza, jednak latem sprawiałby mi większą przyjemność.

Oba produkty są wydajne i bardzo przyjemne w użyciu, porządnie wykonane, z dbałością o szczegóły, a ja to lubię i doceniam. Jakość na naprawdę wysokim poziomie. Nie widzę w nich wad i mogę szczerze polecić. Poza tym podoba mi się filozofia firmy, ufam jej i jestem dumna, że pochodzi z Polski.
Ja na pewno jeszcze się na coś skuszę, bo narobiłam sobie smaka.

Ściskam.

niedziela, 13 stycznia 2013

Niedzielny relaksik

Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale w Holandii, w ciągu tygodnia, często świeci słońce, a podczas weekendu najczęściej leje. Uroda kraju?
Dziś jednak pogoda dopisała jak nigdy i postanowiliśmy to skrzętnie wykorzystać. Spacerek był. Nadmorski. Krótki wprawdzie, bo zimno było jak diabli, ale zawsze.


 A pózniej, na rozgrzewkę, kawka i moje pierwsze w życiu Macarons




Mmmmm. Pychota. Teraz rozumiem już fascynację tymi słodkościami. Jadłyście? Jak nie, to koniecznie spróbujcie- są inne niż wszystkie ciasteczka, jakie do tej pory pochłonęłam;) Swoje upolowałam a Lidl'u.

Jak Wam minął weekend?  Robiłyście coś ciekawego, czy leniuchowałyście słodko? Chociaż w sumie leniuchowanie to też robienie;)
Dobrego tygodnia!

Buziaki.
Marta


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Zawód roku

I to srogi. Zachęcona pozytywnymi recenzjami na YT, w blogosferze i kuszona (skutecznie) przez producenta zapewnieniami o nowej, młodszej, bez zmarszczek, przebarwień cerze postanowiłam sprawić sobie tego cudotwórcę.
Mówię o serum z granatu z Biochemii Urody


W zestawie znajduje się wszystko co potrzebne do zrobienia serum,


czyli:
-olej z zielonej herbaty i ekstrakt z rozmarynu
-5% ekstrakt z granatu
-5% wit. C
-olej z pestek malin
-koenzym Q10-1%
-wit.E -0,5%
Po zmieszaniu otrzymujemy lekki olejek o zielonkawo- żółtym kolorze

Producent zaleca go do cer dojrzałych, suchych, zniszczonych, delikatnych, tłustych, mieszanych, naczynkowych, czyli chyba wszystkich.
Skład jak marzenie- prawdziwa bomba przeciwutleniaczy, wykazuje działanie przeciwzapalne, łagodzące, wzmacniające, ujędrniające, zapobiegające fotostarzeniu i niwelujące jego skutki, a do tego poprawiające i ożywiające koloryt skóry. Oprócz tego, co znamienne, bazę serum stanowi NIEKOMADOGENNY olej słonecznikowy.
 Po prostu magik, więc nie ma się co dziwić, że wiele od niego oczekiwałam. I u większości osób sprawdza się wyśmienicie , ale ja do tych szczęśliwców nie należę, niestety. Mnie po nim tragicznie wysypuje. I to nie jakimiś pryszczykami, tylko konkretnymi gulasami podskórnymi, które za lokum obrały sobie moją żuchwę, brodę i skronie.


Używałam go dobrze ponad miesiąc, żyjąc nadzieją i łudząc się, że tak czasem bywa- aby się polepszyło musi się pogorszyć.
Stosowałam go na dwa sposoby: na czystą skórę, spryskaną tylko hydrolatem ( na początku) i w połączeniu z żelem hialuronowym- myślałam, że może samo serum jest dla mnie za ciężkie. W żadnym wypadku się nie sprawdził. W końcu nie wytrzymałam i pozbyłam się go raz na zawsze. I do tej pory nie rozumiem po jaką cholerę męczyłam się z nim aż tak długo. Po prostu zostawiam to bez komentarza.


Nie mogę ocenić czy wygładził mi zmarszczki, ujędrnił itp, bo za krótko go używałam. Z całym przekonaniem jednak mogę powiedzieć, że świetnie się wchłania i nadaje się pod makijaż. Te z Was dla których ważny jest zapach kosmetyku raczej z nim się nie polubią, bo produkt nie pachnie zbyt wybornie, można nawet pokusić się o stwierdzenie ,że najzwyczajniej śmierdzi.

Chyba nie muszę dodawać, że nie polecam. Pamiętajcie jednak, że to moja, bardzo subiektywna opinia :)
Pozdrawiam.

piątek, 4 stycznia 2013

Ostatnie box'y 2012 roku

Dostałam je co prawda tuż przed Świętami, ale zabrakło mi czasu, aby je Wam pokazać. Niniejszym naprawiam swój błąd, bo oba zasługują na to, żeby zaprezentować je szerszej publiczności, a nie pazernie ukrywać i cieszyć tylko moje oczy.



Beautybox wyglądał standardowo, natomiast pudełko Glossyboxa było wersją świąteczną, limitowaną i prezentowało się iście bożonarodzeniowo. Udało mi się kupić je po zwykłej cenie 14,50e (normalnie kosztowało 30e) podejrzewam, że inaczej nie zaryzykowałabym.

Beautybox w środku:


-naturalne mydło z oliwy z oliwek, błota z morza martwego i oleju kokosowego- Nablus-  full size
-wodoodporny ołówek do oczu we wściekłym kolorze blue- Make-Up Studio- full size
-lakier do paznokci, drobinkowy złoty- Orly- full size
-nawilżający, nabłyszczający spray do włosów- Toni&Guy- full size
-i na koniec zostawiłam sobie wisienkę- serum do rzęs- Revitalash- wersja 1ml (pełne opakowanie to 2ml)

Oprócz kredki wszystko pięknie. W zasadzie samo serum by wystarczyło, aby przyprawić mnie o szybsze bicie serca;) choć teraz to nie wskazane;)

Glossybox:


Wszystkie produkty są pełnowymiarowe i stąd zapewne wynikała cena.
-sztuczne rzęsiska, których za cholerę nie potrafię kleić
-srebrny lakier do paznokci idealny na karnawał- Nails Inc.
-naturalny, wodoodporny tusz do rzęs- BM Beauty
-błyszczyk do ust- Kryolan
-złota kosmetyczka
-róż i pomadka w jednym,( jakaś profesjonalna nazwa? wie ktoś?) w kremie- Model Co
-paletka do makijażu- 8 matowych cieni, 4 pomadki, baza pod cienie- NYX

Dla mnie zawartość boska. Nie ukrywam, że największą radochę mam z paletki i różopomadki- nigdy wcześniej nie używałam tego typu produktu i jestem niezmiernie ciekawa jak się toto sprawdzi.

 Muszę powiedzieć, że obie firmy stanęły na wysokości zadania;)
A Wy co myślicie?

środa, 2 stycznia 2013

Jeszcze troszkę Świąt

Trudno mi rozstać się z choinką, lampkami i całym świątecznym klimatem, choć w Holandii już prawie znaku nie ma, przynajmniej tu gdzie mieszkam. Ostatnie dni minęły tak szybko, że nawet porządnie nie zdążyłam poleniuchować, a tu dziś trzeba było zakasać rękawy i ruszyć "ochoczo" do pracy. Bolało. Oj bardzo.
No nic, za rok następne Święta, a tymczasem zobaczcie jak to u mnie było






To tak w skrócie.

Jak Wam minął pierwszy dzień pracy w nowym roku? Pocieszające jest to, że za dwa dni weekend.
Trzymajcie się cieplutko:)