czwartek, 29 listopada 2012

Kremy BB

Wszyscy o nich mówią to i mi się zachciało.
Krem BB czyli Blemish Balm został opracowany przez niemieckich (!?) naukowców na potrzeby pacjentów po zabiegach laserowych, aby pomóc im szybciej zregenerować i uspokoić skórę, a także zmniejszyć ewentualne skazy i blizny. Dlatego produkty te napakowane są dobroczynnymi substancjami, pochodnymi silikonu (tworzy bardzo dobrą warstwę zabezpieczającą przed działaniem niesprzyjających warunków), są lekkie i łatwe w nakładaniu.
Nie zrobiły furory na europejskim rynku, ale Azjaci, jak tylko zwęszyli co te kremy naprawdę potrafią szybko zaadoptowali je na swoje rynki i do swoich wymagań. I nie ma co ukrywać zrobili kawał dobrej roboty, bo te BB kremy, które obecnie zalewają nasze drogerie nijak się mają do tych z Azji. Dla mnie są one po prostu dobrymi kremami tonującymi i tyle.
Zanim zdecydowałam się na zakup tych tu właśnie przetestowałam chyba wszystkie dostępne w sklepie, bo wydatek za pełen wymiar jest wcale niemały. Jest to więc owoc kilkumiesięcznych urągań, wybrzydzań i kręceń nosem, ale starannie wyselekcjonowany z BB-wego gąszczu, dopasowany oczywiście do moich potrzeb.




Od lewej
1.Lioele- Dollish Veil vita BB- w kolorze natural green
2.Skinfood- Mushroom Multi CareBB Cream- natural skin
3.Lioele- Beyon the solution BB cream- ten krem występuje w jednym, dopasowującym się kolorze

Muszę powiedzieć, że wszystkie kremy bardzo lubię, a używam ich w zależności od kaprysów mojej cery.

Na pierwszy ogień Skinfood


W składzie kremu znajduje się ekstrakt z
- aloesu- łagodzi podrażnienia i stany zapalne, przyspiesza regenerację, opóznia starzenie
- grzybów, jednak nie mam bladego pojęcia jakich (mam nadzieję, że nie z pieczarek;)-  najprawdopodobniej są to shitake, wyciąg z których Azjaci nazywają eliksirem młodości. Jego zadaniem jest aktywizacja komórek obronnych skóry, stymulacja tworzenia się kolagenu i ochrona przed wolnymi rodnikami czyli wykazuje silne działanie przeciwzmarszczkowe
oraz
- arbutyna- działa silnie depigmentacyjnie hamując produkcję melaniny
-adenozyna- regeneruje skórę i działa silnie przeciwzmarszczkowo. Blokuje rozpad kolagenu, wygładza rozjaśnia
 Krem posiada filtr przeciwsłoneczny 20 PA+, ale ja zawsze staram się nakładać dodatkowy.


Krem świetnie się rozprowadza-  nakładam go palcami jak zwykły krem i najczęściej są to dwie cienkie warstwy. Średnio kryje, więc przy większych niespodziankach korektor jest niezbędny.No i muszę go przyprószać pudrem inaczej po 3 godz zaczynam świecić. Genialnie wtapia się w skórę, dopasowuje się do niej idealnie (potrzebuje z 5 min), wyrównuje koloryt, pięknie ożywia i rozświetla. Przy okazji dobrze nawilża i zauważyłam, co znamienne, że moje przebarwienia są mniej widoczne. Nie podkreśla suchych skórek, nie włazi w pory (jeśli oczywiście nałożymy zbyt dużo to powłazi) i do tego bardzo przyjemnie pachnie.


Lioele Beyond Sollution


 Najpierw skład:
- kwas hialuronowy- silny nawilżacz
- kolagen morski- stymuluje syntezę kolagenu i elastyny, zagęszcza i odnawia skórę, przywraca gładkość i sprężystość
- olej z orzechów macadamia- regeneruje, wygładza, odmładza poprawia wygląd skóry, ma działanie antyrodnikowe
- olej jojoba- reguluje wydzielanie sebum, przyspiesza regenerację, łagodzi stany zapalne, nawilża i zmiękcza
- bisabolol- składnik rumianku o bardzo silnych właściwościach gojących, kojących i przeciwinfekcyjnych, chroni przed powstawaniem zaczerwienień i uczuleń
Krem nie posiada filtra przeciwsłonecznego.


 Krem bardzo dobrze się nakłada i stapia ze skórą. Nadaje ładny zdrowy kolor i delikatnie rozświetla. O wiele mocniej kryje niż jego poprzednik i można z nim przesadzić, zatem lepiej nałożyć klika cieniutkich warstw stopniując krycie. Ma delikatny mydlany zapach. Faktycznie koi skórę, bo najczęściej stosuję go po wizycie u kosmetyczki czy moich własnych eksperymentach- cera szybciej wraca do normy, zaczerwienienia znikają.

Ostatni, ale wcale nie najgorszy, to zielony cudak Lioele Dollish Veil Vita


Krem jest zielony, ale po roztarciu zmienia kolor i dopasowuje się do cery. Moja wersja przeznaczona jest do skóry z zaczerwienieniami, rozszerzonymi naczynkami i stąd ten kolor. Rzeczywiście niweluje naczynka, wyrównuje koloryt, twarz wygląda świeżo i promiennie. Nigdzie nie włazi, ładnie wygładza- stosuję go czasem pod oczy, szczególnie latem, gdy jestem opalona. I tu wychodzi jego wada- nie ma tak dobrych właściwości dopasowujących się do cery jak jego poprzednicy i latem jest po prostu zbyt jasny. Ale można go spokojnie stosować jako baza pod inny krem BB bądz podkład. Próbowałam i w tej roli sprawdza się znakomicie.
W składzie kremu znajdziemy
- witaminy- A, C, E- przeciwutleniacze; B5 (D- panthenol) - nawilża, łagodzi podrażnienia, koi, poprawia barierę lipidową regeneruje; F- reguluje pracę gruczołów, chroni warstwę rogową naskórka, łagodzi podrażnienia alergiczne; H (biotyna)- leczy stany zapalne, regeneruje naskórek, nawilża, działa przeciwzmarszczkowo, jej skuteczność wzrasta wraz z obecnością wit.A i E
- ekstrakt z portulaki- zródło polifenoli, kwasów omega-3, wit. E i A, przeciwutleniacz, działa przeciwzapalnie i przeciwalergicznie
- skwalan- nawilża, zmiękcza, uelastycznia, wzmacnia barierę ochronną i działa przeciwzmarszczkowo
Zawiera filtr spf 25/ PA++


Wszystkie kremy tego typu działają podobnie. Te trzy sprawdziły się, w moim przypadku, najlepiej, co nie znaczy, że nie sprawdzę sobie kiedyś czegoś nowego. Mają swoje wady, ale uważam, że zalet jest więcej. Dlatego warto poszukać swego ideału. Zajrzyjcie tu lub tu.
Na pewno każdy z nich wymaga przypudrowania. Nie są to podkłady, więc nie oczekujcie, że wytrwają cały dzień w nienaruszonym stanie. Nie nadają się więc na wielkie wyjścia, kiedy makijaż powinien być trwały. Na co dzień jednak, są niezastąpione. Przynajmniej dla mnie.
Zaraz może powiecie, że wszystkie są dla starych bab, bo są przeciwzmarszczkowe. Ja jakiegoś spektakularnego wygładzenia dzięki tym kremom nie zauważyłam, więc myślę, że jest to działanie bardziej prewencyjne i ocenię to za kilka lat. Widzę natomiast poprawę w nawilżeniu mojej cery, szczególnie teraz przy włączonych kaloryferach, holenderskich wiatrach i deszczach. Jenak na to ma też wpływ to, co kładę pod nie. Kremy są napakowane silikonami i nie da się ukryć, że to one, w głównej mierze, tworzą barierę zabezpieczającą.
Używając ich należy pamiętać o bardzo dokładnym demakijażu, jeśli nie chcemy za jakiś czas walczyć z zaskórnikami i innymi niespodziankami. Silikony trzeba bezapelacyjnie zmyć codziennie i dać skórze odpocząć. Bardzo dobrze spisuje się w tej roli metoda OCM, ale ja mam też inny sposób. Najpierw sięgam po płyn do demakijażu oczu (tak, na całą twarz), po tym micel i na końcu  mydło Alep lub Savon Noir z gąbką konjac.
To tyle na dziś. Mam nadzieję, że nie zanudziłam Was na śmierć;) Zatem kto żyw, niech jakiś komentarz zostawi i podzieli się swoimi doświadczeniami na temat BB. Zapraszam :)

Tymczasem pozdrawiam.
Jutro już piątek juhu!!!

poniedziałek, 26 listopada 2012

Ziaja

Przez długi czas omijałam Ziaję bardzo szerokim łukiem, bo kojarzyła mi się z kremem, który raz popełniłam- okropnym tłuściochem.
Jednak za na mową mojej przyjaciółki- aptekarki skusiłam się na masło kakaowe i po krótkich testach  postanowiłam przeprosić się z Ziają i dać jej jeszcze jedną, nową, szansę.
Pokażę dziś Wam kosmetyki, które kocham miłością szczerą i jeden taki niezbyt kochany.


Na początek mój ulubieniec- kakaowe masło do ciała, liporegeneracja skóry.



Produkt zawiera kwasy Omega 3 i 6, które są niezbędne do prawidłowego odżywienia, nawilżenia i ochrony skóry, oraz witaminę E zwaną witaminą młodości. Znajdziemy w nim olej palmowy (zmiękcza , nawilża, niweluje suchość naskórka, regeneruje i uelastycznia; jego składniki są bardzo podobne do tych, które znajdują się w naturalnym płaszczu lipidowym naszej skóry), masło shea ( nawilża , odżywia, działa kojąco, łagodząco i opóźnia starzenie), olej sojowy (regeneruje, działa przeciwzapalnie), z orzechów włoskich, masło z nasion kakaowca (nawilża, łagodzi podrażnienia , wygładza, działa antyrodnikowo, jest naturalnym bronzerem)
Producent obiecuje nam uzupełnienie niedoborów lipidów, regenerację naturalnej bariery ochronnej, wyraźną poprawę elastyczności i miękkości naskórka. I ja się pod tym podpisuję. Co prawda nie widzę gołym okiem, czy moje lipidy się uzupełniły, ale skóra jest odżywiona i fantastycznie nawilżona. I co najważniejsze, efekt jest długotrwały, nie znika następnego dnia po prysznicu. A to lubię;)
Masło jest zamknięte w wygodnym pudełku i nie ma problemu z wydostaniem go do ostatniej porcji. Pachnie obłędnie- czekoladowo, ale jeśli ktoś nie lubi słodkich zapachów, może przeszkadzać. Dla mnie pychota.


Ten krem to mój niekwestionowany faworyt w kwestii pielęgnacji dłoni. Moje ręce są ekstremalnie suche i narażone na bardzo częste działanie wody i detergentów. Często są tak przesuszone, że aż bolą,czasem pękają. Ten krem stanowi remedium.
Kozie mleko krem do rąk i paznokci, skóra sucha, skłonna do zmarszczek- ten podtytuł trochę idiotyczny jest, bo skóra dłoni bez względu na wszystko jest najbardziej skłonna do zmarszczek i najszybciej się starzeje. Czy nie? Chyba się nie mylę.
Jak sama nazwa wskazuje krem zawiera ekstrakt z koziego mleka (zawiera wit. A,E,D,C oraz niektóre z grupy B; proteiny zawarte w mleku pobudzają produkcję kolagenu przez co skóra dłużej zachowuje młodość; kwas mlekowy delikatnie złuszcza naskórek przez co rozjaśnia nasze dłonie), d- panthenol ( nawilża, zmiękcza, uelastycznia, działa kojąco i osłaniająco), olej sojowy i parafinę ( co prawda nie przepadam za nią, ale użycie jej w kremie rąk ma swoje uzasadnienie- tworzy warstwę ochronną).
Krem jest bardzo dobry. Ma lekką, ale treściwą konsystencję. Skóra jest ukojona, gładka i porządnie nawilżona. Działania przeciwzmarszczkowego nie odnotowałam, ale o tym pogadamy za kilka lat. Zauważyłam natomiast, że znacznie zmniejszył suchość moich skórek wokół paznokcia, a zawsze miałam z tym problem.
Używam tego kremu kilka razy w ciągu dnia, w zasadzie po każdym myciu rąk i od kiedy go stosuję moje dłonie wyglądają znacznie lepiej, a ja nie mam uczucia ciągłego ich ściągnięcia.
Uwielbiam!!


A ten tu to mój nocny krem.
Kozie mleko- mleczna regeneracja, skoncentrowany krem do rąk odżywczo- wybielający- strasznie długa nazwa uff. Skład ma zbliżony do poprzednika, ale znacznie wzbogacony. Jest tu masło shea, skawalan (zapewnia odpowiednie nawilżenie, chroni przed parowaniem wody z naskórka, zmiękcza uelastycznia, jest antyoksydantem, zwiększa transport składników aktywnych w głąb skóry, posiada właściwości gojące; otrzymuje się go z oliwy z oliwek), NNKT z oliwkowego, bawełnianego (rewitalizuje skórę właściwą, działa przeciwalergicznie) i makadamia (regeneruje, wygładza, odżywia, działa antyrodnikowo) i kwas hialuronowy (bardzo silny nawilżacz)
Krem jest gęsty, ale szybko się wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy. Wyśmienicie odżywia i regeneruje skórę- jest dogłębnie nawilżona, gładka i miękka. I rzeczywiście trwale rozjaśnia. Nie jestem jeszcze tak stara aby mieć brązowe plamy, ale dłonie po używaniu tego kremu są jakieś takie "szlachetniejsze". Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi;). Nakładam go na noc, dość słuszną ilość, i rano mam cudnie gładką skórę.

Na koniec zostawiłam sobie najmniej lubiany.
Aretina Q 30+ krem do rąk przeciw zmarszczkom. Według mnie ten krem to mała porażka. Nie robi nic szczególnego. W zasadzie nawet dobrze nie nawilża, więc nie wiem jak miałyby przeciwdziałać starzeniu. Niby zawiera retinol (aktywna postać wit.A, jedna z najskuteczniejszych substancji przeciwzmarszczkowych, przyspiesza cykl odnowy naskórka, rozjaśnia przebarwienia), koenzym Q10 ("eliksir młodości", stymuluje biologiczne funkcje skóry, dostarcza energii potrzebnej do regeneracji) i fitohormony ( uaktywniają produkcję kolagenu i elastyny, wzmacniają strukturę skóry, wygładzają zmarszczki i zapobiegają powstawaniu nowych), ale ja jakoś nie widzę ich działania. Krem ładnie pachnie, ma przyjemną, lekką, formułę i bardzo dobrze się wchłania. Mam nawet wrażenie, że zbyt dobrze, bo, po maksymalnie, 10 minutach od jego nałożenia, skóra moich dłoni wrzeszczy piiiiiiiiiiiiiić!! A to chyba nie o to chodzi. Szczerze mówiąc to trochę się z nim męczyłam i nie mogłam się doczekać dna. Ale już po nim.
I na pewno do niego nie wrócę.

To tyle, jeśli chodzi o bliższe spotkania z Ziają.
Macie swoich ziajowych ulubieńców? A może jest coś czego wybitnie nie cierpicie? Podzielcie się!


Tymczasem przypominam i zapraszam link



Marta

sobota, 24 listopada 2012

Wspieramy polskich twórców

..... czyli malutkie zakupy na dawanda.
Czym jest DaWanda? Sami o sobie piszą tak:
" DaWanda to wirtualna platforma handlowa dla unikalnych, ręcznie robionych dzieł. Znajdziesz tu ponad 120,000 sklepów, oferujących produkty od serca, które mogą być wykonane na Twoje zamówienie, żeby zaspokoić Twoje wymagania. DaWanda oferuje szeroki wachlarz artykułów: stylową modę, ponadczasową biżuterię, zabawki edukacyjne, nie wspominając o sztuce współczesnej, starannie odrestaurowanych antykach czy nawet luksusowych akcesoriach dla czworonogów. Są tu wyjątkowe dzieła, małe i duże, na każdą okazję i na każdą kieszeń."
  Mam nadzieję, że nie posadzą mnie za skopiowanie tego opisu;), ale sama lepiej bym tego nie wymyśliła.
Rzeczywiście sklep jest kopalnią skarbów i bezlitosnym pochłaniaczem czasu, bo mogłabym tam spędzać całe godziny. Oferta jest przeogromna i, przy odrobinie cierpliwości, można wyłowić prawdziwe perły.
Na początek zdecydowałam się biżuterię- tylko kilka sztuk na próbę, ale na pewno tam wrócę i zagarnę łapczywie więcej.




 

Wszystkie rzeczy są dla mnie cudne. Do tego porządnie wykonane z ogromną dbałością o szczegóły. Nie ma mowy o wypływającym kleju i odpadających zapięciach (co się mi nie raz zdarzyło). Do tego wszystko było pięknie zapakowane- jak w markowych salonach jubilerskich. No pełna profeska Drogie Panie.
Dla mnie wielkim plusem tego sklepu, i jemu podobnych, jest unikatowość oferowanych produktów- nie są noszone przez pół świata! 
I co myślicie o moich nowych nabytkach?

***

Nie zapominajcie Mikołajkach link


 Pozdrawiam;)

środa, 21 listopada 2012

Peelingujemy się?


Uwielbiam peelingi do ciała. Używam ich co drugi dzień, więc trochę ich zużywam. O moich faworytach pisałam tu i tu, ale że są mocnymi zdzierakami sięgam po nie raz w tygodniu. Na co dzień stosuję coś łagodniejszego. Ostatnio mój wybór padł na, bardzo popularny i uwielbiany, cukrowy peeling Perfecta Spa


 oraz Creme Peeling Shower & Scrub Nivea, który znalazłam w którymś z  box'ów


Zacznę od tego, który polubiłam bardziej, czyli od tego z Nivea. Nie jestem wielką fanką tej marki, ale muszę przyznać, że w tym wypadku zostałam pozytywnie zaskoczona.
Jest to produkt pod prysznic i chyba bardziej myje niż peelinguje, ale poprzez częste używanie spełnia swoje zadanie. Zawiera małe, ale dość skuteczne drobinki ścierne i niebieskie kapsułki z witaminą E, które pod wpływem nacisku pękają i uwalniają swoją zawartość.



Peeling jest gęsty przez co dobrze się rozprowadza, nie spływa i jest wydajny, wystarczy naprawdę niewielka ilość, aby rozprowadzić na całe ciało. Pachnie bardzo delikatnie, świeżo, typowo dla produktów Nivea. Po zastosowaniu skóra jest gładka, miękka i nawilżona. Myślę, że te z Was, które nie mają suchej skóry nie będą potrzebowały balsamu. Spokojnie można go używać codziennie, nawet zamiast klasycznego żelu pod prysznic- jak się nie ma zbyt dużo czasu to jest to świetne rozwiązanie.
Opakowanie to duża tuba z klasycznym dozownikiem- dziurką. Jest wygodne, estetyczne i wydobywa się z niego tyle produktu ile trzeba.
Lubię ten peeling i myślę, że jeszcze kiedyś po niego sięgnę. Naprawdę warto rzucić okiem w jego kierunku.


Kolejny peeling okazał się niestety wielką pomyłką. Wiem, że ma miliony zwolenniczek. Wiem, że ma mnóstwo pozytywnych opinii na Wizażu i nie tylko. Mnie nie przekonuje.
Ale od początku.
Najpierw plusy, a w zasadzie plus. Jeden. To zapach. Mój jest pomarańczowo- waniliowy i faktycznie cudnie pachnie, do zjedzenia. No dobra jeszcze konsystencja może być, bo peeling jest gęsty, dobrze się trzyma skóry i jest wydajny. I na tym już naprawdę koniec.
Producent obiecuje nam, że produkt "dynamicznie oczyszcza, złuszcza i ma właściwości antycellulitowe. Zawiera naturalne kryształki cukru, które usuwając martwe komórki naskórka idealnie wygładzają powierzchnię skóry i niwelują wszelkie niedoskonałości. Ponadto olejek z ziaren zielonej kawy regeneruje i poprawia elastyczność skóry, a masło pomarańczowe ujędrnia i przeciwdziała cellulitowi." Taka informacja znajduje się na opakowaniu.
Rzeczywiście peeling jest cukrowy, mam nadzieję, że to widać


Tyle tylko, że cukier w nim zawarty rozpuszcza się tak szybko, że nie wiem czy jest w stanie cokolwiek wypeelingować. Co do właściwości antycellulitowych, to według mnie posiada każdy peeling, a nawet zwykła szorstka gąbka. A, że olejki zawiera? I co z tego, skoro są one na przedostatnich miejscach w składzie. A co jest na pierwszym miejscu?  A parafina. Faktem jest, że po użyciu tego produktu skóra jest gładka w dotyku, natłuszczona i nie wymaga stosowania balsamu. Jest to niestety tylko wrażenie. Parafinka spowija nasze ciało szczelną warstewką i stąd to wrażenie super gładkości. Na drugi dzień, po kąpieli,  już nie wygląda to tak pięknie- kolana, łokcie jak były pokryte martwym naskórkiem tak są nadal. Ja nie mówię, że parafina jest zła, bo w niektórych przypadkach ma zbawienne działanie (skóry bardzo suche- emolient), ale moja skóra za nią nie przepada i nic na to nie poradzę, a przecież nie będę się męczyć.
Tak więc peelingu używam do moich ekstremalnie suchych rąk i im nawet służy, ale nie takie miało być jego przeznaczenie.
Chyba nie muszę mówić, że lepiej zainwestować w coś innego.
Przyznaję jednak, że przynajmniej ładnie się prezentuje;)



Pokaże Wam coś jeszcze;) I to już będzie koniec, obiecuję.
Zobaczcie co wczoraj znalazłam w skrzynce:


 -maseczka- płat z jakiejś japońskiej firmy (uwielbiam azjatyckie kosmetyki)
-maseczka czekoladowa- Dr.van der Hoog
-próbka kremu z arganem
-maseczka anti-agening z Lancastera (zawsze chciałam coś od nich przetestować;))
-próbka kremu do rąk z Weledy ( bardzo lubię tę firmę)
-próbka kremu nawilżającego z Lavery
- bibułki matujące z ELF
- i różana karteczka z pozdrowieniami.

A to wszystko dostałam od ZANKI, zwariowanej wariatki;)
DZIĘKUJĘ CI. WIELKĄ NIESPODZIANKĘ MI ZROBIŁAŚ. DO TEJ PORY MAM BANANA :)
Obi -Zan niech moc będzie z Tobą;)

Rozpisałam się , nie ma co.
Dziękuję i pozdrawiam serdecznie. 


Przypominam o rozdanku link


poniedziałek, 19 listopada 2012

Kto chce prezent od Mikołaja??

No bo był w sobotę w De Lier i zostawił mi paczkę dla Was. 



Jednak aby ją dostać należy spełnić kilka warunków ( tak sobie zażyczył, a że Gość budził respekt i pastorałem wymachiwał, to się zgodziłam ):
1. wierzyć w Św. Mikołaja
2. być baaaardzo grzeczną ;)
3. zgłosić chęć wzięcia udziału w losowaniu (pod tym postem) i króciutko napisać co chciałabyś znalezć pod choinką
4. być obserwatorem tego bloga
5. tym z Was, które zamieszczą informację o rozdaniu na swoim blogu przyznam dodatkowy los (zaznaczcie to, proszę, przy zgłoszeniu)


Na pewno chcecie wiedzieć co jest w środku.
Oto co Wam przygotowaliśmy razem ze Świętym:


  • kosmetyki Rituals- piankowy żel pod prysznic i krem do ciała
  • cienie w neutralnych kolorach  Calvin Klein
  • czarny lakier do paznokci z opalizującymi drobinkami CK
  • tusz do rzęs Falsies Maybeline
  • czekoladowa maseczka Montagne Jeunesse
  • borówkowa maseczka Dr. van der Hoog
  • krem do stóp Avon
  • krem do rąk z masłem shea Avon
  • odżywka do włosów Aussome Volume Aussie
  • świąteczna świeczka

Skusicie się?
Na Wasz odzew czekam do 4 grudnia. Wyniki losowania ogłoszę 5 grudnia, wieczorem.

Zapraszam! ;)

Miłego tygodnia.
Marta

sobota, 17 listopada 2012

Już jest!!!!

Przypłynął dziś o 14! Przyszła chyba cała wioska, bo tłum był niebywały. No i mnie nie mogło tam zabraknąć. Nie przeżyłabym.


W Holandii Mikołaj jest biskupem z tiarą i pastorałem, a nie amerykańskim grubaskiem z dzwoneczkiem. Ma ze sobą etiopskiego chłopca, zwanego Czarnym Piotrusiem, którego uratował z niewoli a ten w zamian pomaga Mu i służy.


Mikołaj przypływa łodzią z Hiszpanii około dwa tygodnie przed swoimi urodzinami i do tego czasu obdarowuje dzieci drobnymi upominkami wkładanymi najczęściej do butów.


Dzieciaki zostawiają Mu, jego pomocnikom i dla konia, na którym podróżuje, różne smakołyki: ciasteczka, marchewkę, mleko.
Najbardziej popularne są pierniczki i kruche korzenne ciasteczka tzw. kruid noten.


Mikołajki obchodzi się tu bardzo hucznie i jest to kulminacyjny dzień prezentów, i chyba najważniejszy w roku. Przypada on na 5 grudnia. Do tego czasu trwa totalne zakupowe szaleństwo, a wybranie się na zakupy w weekend jest nie lada wyzwaniem i sprawdzianem cierpliwości.


Dziki tłum:

Każdy chce być Czarnym Piotrkiem:

I dziewczynka z fantazyjnym kapeluszem:

Orkiestra Świętego Mikołaja:

I Jego cheerleaderki;)

Działo się!!! Najwięcej radochy miały oczywiście dzieciaki.
Zdolni Holendrzy przerobili Gangnam Style na piosenkę o Mikołaju i momentami wszyscy się darli hey sexy lady whop whop...i machali łapą w górze. Coś pięknego, a Martusi padł oczywiście aparat.


Mikołaj szepnął mi coś na ucho;) ale o tym jutro. Bądzcie grzeczne;)
Buziaki.
Marta

piątek, 16 listopada 2012

Co znajduje się na mojej szafce nocnej i Liebster





Libsterem otagowła mnie przesympatyczna theprettyington, która nadaje z Wielkiej Brytanii.
A oto pytania, które mi zadała:
1. Piosenka do której masz największy sentyment.
Jest całe mnóstwo takich piosenek, ale motylki w brzuchu mam przy "Żółtym rowerze" FNS
2. Kawa czy herbata?
Lubię herbatkę, szczególnie zimą, ale kawa jest niezaprzeczalnie moim ulubionym napojem, w zasadzie uwielbiam wszystko co kawowe
3. Relaks podczas ciepłej kąpieli czy spacer w lesie?
Spacer w lesie? To nie w Holandii, niestety;) Pozostaje mi wanna, najlepiej z bąblami
4. Wymarzony zawód.
To trudne pytanie. Jest wiele rzeczy, które chciałabym robić. Kiedyś chciałam być aktorką:) Na serio.
5. Beza czy ciastko owsiane
Z tych dwóch to ciastko
6. Jaki jest Twój idealny wieczór.
Święty spokój, kąpiel, kawka i książka
7. Co daje Ci siłę kiedy wszystko inne zdaje się zawodzić?
Wiara w  Anioła Stróża, Podświadomość, Umysł- nazywajcie to jak chcecie, ale wiecie o co mi chodzi. Dzięki temu nie mam takich sytuacji, z którymi sobie nie radzę;)
 8. Wymarzone miejsce na wakacyjną przygodę, lub słodkie lenistwo.
Kapadocja
9. Co dale Tobie prowadzenie bloga?
Przede wszystkich satysfakcję i poczucie, że robię coś dla siebie, nie trwonie bezsensownie (mam nadzieję) czasu, rozwijam się. Mogę się podzielić swoją pasją z innymi i poznać naprawdę cudownych ludzi. No i Mąż mój już nie musi wysłuchiwać opowieści o nowych kremikach, puderkach i różykach, przez co wydaje się być szczęśliwszy;)
10. Które ze świąt jest Twoim ulubionym?
No, ba Krysmas. Wtedy naprawdę dostaję fisia.
11. Gdybyś mogła być bohaterem z komiksów, kim byś była?
Z komiksów to ja czytałam tylko " Tytusa, Romka i Atomka"- więc wybór jest piekielnie trudny;)

   Dziękuję The Prettyington ;)

A teraz dowiecie się co trzymam na mojej nocnej szafce, choć "szafka" to niezbyt adekwatne słowo. Do zabawy zaprosiła mnie tiamomode. Dziękuję Ci Tiamomode.




Mikroskopijna jest, więc za wiele rzeczy to ja tu nie mogę mieć.



Kilka książek, które obecnie czytam, bądz zamierzam przeczytać, lampka, i kubek z wodą ( bez niego nie zasnę i nie ważne czy chce mi się pić czy nie, ma tam być i już)



I magiczna szufladka, w której mam specyfiki pierwszej potrzeby:
mokre chusteczki, żel Elmex, balsam do ust EOS, krem do rąk z Ziaji, maść z wit.A, krem do stóp- próbka Alessandro i stopery.

Same widzicie, że zawartość nie jest zbyt imponująca. Ale gdybyście zobaczyły moją szafkę, co ja mówię, szafę, w łazience to byście pomyślały, że potrzebny mi solidny odwyk.


Oba tagi są bardzo popularne, więc powstrzymam się od tagowania kogokolwiek, ale zapraszam do zabawy te z Was, które mają na nią ochotę;)

Cudnego weekendu Wam życzę!

czwartek, 15 listopada 2012

Rosyjska ruletka

Bo to przez Zankę wszystko. Do tej pory wystarczały mi lakiery Essence, Avon a Ona kusić zaczęła. No i chyba wpadłam.
Z zachłanności sprawiłam sobie dwa kolory, ale dziś przedstawiam Wam Russian Roulette- piękną, soczystą czerwień.



Zaczynam rozumieć ogólną fascynację marką Essie i prawdopodobnie dołączę do wszystkich fanek. Tylko ciekawe co na to mój portfel, bo nie są to tanie produkty. Jenak za niebotyczną ceną stoi świetna jakość- lakier cudownie się rozprowadza i utrzymuje do tygodnia ( tak jest u mnie) z topem Good To Go.
Szczerze polecam.
I co myślicie o kolorze? Podoba się Wam? W ogóle lubicie takie czerwienie czy wydają się Wam pretensjonalne?
 Marta.

wtorek, 13 listopada 2012

Lush I Love Juicy

Jedyny kosmetyk z Lush'a, do którego namiętnie wracam. Mowa o delikatnym szamponie głęboko oczyszczającym skórę głowy i włosy. Pisałam Wam o tym, że pałam miłością do silikonów, bo bez nich moje włosy nie nadają się do niczego i wyglądają jak.....coś.
Silikony są jednak trochę zdradzieckie- pokrywając nasze włosy przyjemną warstewką,  czają się, aby po jakimś czasie pozbawić je puszystości, sprężystości i sprawić abyśmy wyglądały jak zmoknięty kundel. Żeby do tego nie dopuścić raz w tygodniu stosuję ten szampon.



Przed użyciem trzeba nim porządnie wstrząsnąć i wtedy wygląda tak:

 I love juicy przeznaczony jest do włosów przetłuszczających się. Ma formę żelu, bardzo dobrze się pieni (zawiera SLS) i jest mega wydajny. Zapach, moim zdaniem, z "juicy" nie ma nic wspólnego i jest trochę dziwny, ale można się przyzwyczaić. Najgorsze jest w nim to, że piekielnie długo utrzymuje się we włosach.
Poza tym jednym minuskiem same pozytywy. Baaaardzo dobrze oczyszcza, włosy aż skrzypią, a po wysuszeniu są miękkie, lśniące i miłe w dotyku. Nie podrażnia, nie uczula, nie powoduje niespodzianki w postaci łupieżu.
Szampon nie jest w 100% naturalny, ale nie zawiera silikonów, trzeba więc się spodziewać lekkiego splątania włosów i problemów z rozczesaniem, ale ja mam na to sposób- nakładam odżywkę przed myciem na 15- 20min, spłukuję i myję głowę. Pomaga , może nie jakoś spektakularnie, ale jest lepiej niż bez.
Ja po użyciu tego szamponu nigdy nie stosuję odżywki, bo najczęściej na drugi dzień po myciu nakładam oleje i chcę aby nie napotykały na barierę w postaci silikonów.


W składzie znajdziemy wyciągi z morskich roślin, enzymy z kiwi, papai, ananasa, ekstrakt z mango i olejek pomarańczowy.
Dla wnikliwszych z Was ;)



Nie odważyłabym się używać tego szamponu codziennie, bo obawiałabym się, że to oczyszczanie może do prowadzić do zbytniego przesuszenia. Traktuję go jako swego rodzaju "kurację", taki peeling do włosów i w tej roli spisuje się znakomicie. Myślę, że wart jest choćby wypróbowania. Można go kupić w różnych pojemnościach- ja zawsze kupuję tę najmniejszą i mam ją na około 4 miesiące.
Polecam!!!!

Miłego tygodnia.
Marta.